piątek, 24 maja 2013


ArtDeco - Bronzing Glow Blusher - Róż do policzków 2013




Zachwycona opinią Wizażanek na temat różu, który pojawił się w kolekcji letniej 2012 ArtDeco, w poszukiwaniu tegoż kosmetyku wybrałam się do Douglasa.
Jakież było moje rozczarowanie, kiedy dowiedziałam się, że tego kosmetyku w sprzedaży już nie ma.
Za to pojawiła się nowa kolekcja letnia. inspirowana kulturą Maroka.
I tak po niezbyt długim zastanowieniu (w zasadzie bez zastanowienia) stałam się dumną posiadaczką tego cudnego różu.






Pudełeczko, jak zresztą widać obok, jest zachwycające. Oprócz cudnych barw i wzorów mieści w środku śliczny róż w trzech odcieniach - koralowym (jest go najwięcej), fuksji i beżowym.

Mocno przypomina ten ubiegłoroczny produkt  Artdedo - Marrakesh Sunset,
 
jednak różnica pojawia się zmienionej ilości kolorów. W nowym produkcie jest mniej fuksji. Nie mam jednak porównania jak wpływa to na odcień koloru na policzkach. W każdym razie produkt jest mocno napigmentowany, choć nie można sobie zrobić nim krzywdy, i drobno zmielony, nadający twarzy lekki połysk. Połysk ten szczególnie uwidacznia się w świetle słonecznym. Ale wygląda to naprawdę pięknie i nie pozostawia efektu bombki choinkowej.

Produkt nakładając na twarz można różnicować -  używając każdego z kolorów z osobna, mieszając w różnych proporcjach, albo też nakładając warstwowo, wszystko zależy od inwencji. Ponieważ jestem leniuchem, produktu używam w sposób najprostszy, mieszam na pędzlu wszystkie kolory i nakładam na twarz delikatnymi, lekkimi ruchami. Efekt jest naprawdę dobry. A co ciekawe, na mojej mieszanej cerze, z tendencją w okresie letnim w kierunku tłustej wytrzymuje cały dzień.


Jedyny minus to taki, że produkt nie posiada żadnego aplikatora, więc jestem zmuszona dodatkowa zabierać do swojej przepastnej torby pędzel. Ale przy takim efekcie to naprawdę drobny mankament.
Cena tego cudeńka to 89,90 zł., wysoka ale myślę, że będę go używać ok. roku, gdyż dla uzyskania dobrego efektu wystarczy zaledwie muśnięcie.

poniedziałek, 21 maja 2012

I tak to jest .....


Jak pisałam w poprzednim poscie - pobiegłam do drogerii po mój ulubiony olejek do ciała Water Lily&Oil i obok niego na półce stał żel, o którym czytałam już na wizażu, że jest bratem (czy siostrą - w każdym razie rodziną) z moim ulubieńcem i tak "wywąchałam" sobie coś nowego. A mowa o Sunny Melon&Oil, żel pod prysznic z formułą Hydra IQ i perełkami oleju o zapachu melona.



Pachnie cudnie, tak samo jak mój ulubieniec jest gęsty, pięknie rozprowadza się na ciele i kąpiel z nim to naprawdę duża przjemność.
Wydajność ma raczej słabą, ale cóż - cena za to nie powala (zwłaszcza w promocji) więc można go trochę poużywać.
Co do mojej ostatecznej opinii na jego temat, to wypowiem się jak będę miałam z nim więcej doświadczeń - na razie jest na to za wcześnie, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać by Wam o nim już teraz nie wspomnieć.


Skład:
Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Acrylates Copolymer, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Parfum, Helianthus Annuus Seed Oil, Glycerin, Glyceryl Glucoside, Sodium Chloride, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Disodium Cocoyl Glutamate, Trisodium EDTA, Propylene Glycol, Lactose, Microcrystalline Cellulose, Benzophenone-4, Sodium Sulfate, Phenoxyethanol, Propylparaben, Methylparaben, Benzyl Alcohol, CI 77492, CI 15985

Zapłaciłam za niego 7,50 zł za 250 ml :)

piątek, 18 maja 2012

Nivea - ulubione żele/olejki pod prysznic

Dziś opowiem o moich ostatnio ulubionych żelach pod prysznic.
Na pierwszy rzut opowiem o moim zimowo - wiosennym zachwycie dotyczącym Natural Oil - olejku pod prysznic Nivea.

Olejek odkryłam dzięki mojemu "buszowaniu" na stronach dziewczyn nagrywających filmiki na YT i oczywiście dzięki świetnym blogom - dla mnie skarbnicą wiedzy kosmetycznej, ale i nie tylko - zachwycam się również pomysłami dziewczyn dotyczącymi OOTD, wystroju wnętrz, no i gotowanie - to mój konik (przyznam, że bardziej oglądanie jak ktoś gotuje sprawia mi największą przyjemność - i tu mam swojego ulubieńca Brytyczyjka Jamie Oliviera). No ale cóż wracajmy do rzeczywistości.

Olejek cudowanie rozprowadza się na ciele, pięknie pachnie i nawilża, nie pozostawiając tłustej powłoki. Mój faworyt - na razie nie do zdetronizowania, chociaż większą przyjemnosć jego używania odczuwam jednak w zimniejsze dni. Z uwag - ponieważ jest bardzo "lejący" jak dla mnie zbyt szybko się kończy ;((

Jego skład: Glycine Soja, MIPA -Laureth Sulfate, Ricinus Communis, Laureth-4, Cocamide DEA , Poloxamer 101, Parfum, Triticum Vulgare, Citric Acid, Aqua, Panthenol, BHT , Propyl Gallate, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Limonene, Citronellol, Geraniol, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Coumarin, Alpha-Isomethyl Ionone, Eugenol, Hexyl Cinnamal

Koszt: kupiłam go w Naturze za jakieś 17 - 18 zł.

A teraz moje drugie oczarowanie na jak dla mnie upalne dni ;)

Ten olejek odkryłam już "samodzielnie" przy okazji mojej wizyty w Rossmanie. Zachwycił mnie jego zapach więc pomyślałam, że może by się tak skusić. No i cóż robić - nie mam zbyt silnej woli jeśli chodzi o rozpieszczanie pod prysznicem - więc się skusiłam.
Olejek pięknie pachnie, ma fajną żelowatą konsystencję - więc nie przelewa się w dłoni i pięknie rozprowadza na ciele. Nie uczula - wykończyłam już dwa opakowania, a mając wrażliwą skórę, skłonną do podrażnień, nie odczułam żadnego dyskomfortu. Wręcz przeciwnie, pięknie nawilża więc to mój ulubieniec na letnie dni ... i właśnie mi się skończył więc biegnę do drogerii po kolejne opakowanie....
Jeszcze jego skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Acrylates Copolymer, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Parfum, Helianthus Annuus, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Disodium Cocoyl Glutamate, Glycerin, Trisodium EDTA, Propylene Glycol, Lactose, Microcrystalline Cellulose, Benzophenone-4, Phenoxyethanol, Propylparaben, Methylparaben, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Alpha-Isomethyl Ionone, Limonene, Citronellol, Benzyl Alcohol, CI 77492, CI 17200

Miłego weekendu
Silca

czwartek, 17 maja 2012

Peeling Bielenda - Awokado


Jakiś miesiąc temu kupiłam nowy peeling, który zachwycił mnie opakowaniem .. no i oczywiście ceną (ok. 15 zł.) - oto winowajca!



Jak obiecuje producent kosmetyku peeling zawiera drobiny mielonych pestek przez co skutecznie,
ale delikatnie oczyszcza skórę z szorstkich, łuszczących się martwych komórek.
Wygładza, zmiękcza, nawilża skórę, poprawia jej jędrność i sprężystość.
Skóra zdecydowanie lepiej przyjmuje kosmetyki nawilżające.
W efekcie uzyskujemy gładką, zregenerowaną i promienną skórę.

To tyle z obietnic producenta.

Jak dla mnie peeling z uwagi na to, że jest gruboziarnisty może podrażaniać, a dla mojej wrażliwej skóry jest po prostu zbyt "mocny". Po energicznym masowaniu pozostaje mi czerwona skóra.
Pięknie pachnie - ale dla mnie to zapach mango (który zresztą bardzo lubię więc to nie problem).
Największą jego zaletą, oprócz ceny oczywiście, to nawilżenie skóry.
Moja skóra po użyciu tego peelingu jest miękka i nawilżona, więc może to nie "odkrycie roku"
czy coś co będę często stosować (np. jak proponuje producent - przez okrągły rok), ale dla osób o mniej wrażliwej skórze mogę go polecić bez cienia wątpliwości i z czystym sumieniem.
Jeśli natomiast chodzi o zwiększenie sprężystości, czy jędrności - to na razie trudno mi się do tej informacji odnieść gdyż peeling stosuję od miesiąca, zużyłam dopiero 1 opakowanie więc uważam, że to trochę za wcześnie na takie konkluzje.

Ciekawa jestem Waszych opinii ;)






środa, 16 maja 2012

Rozczarowanie

Witajcie,
dziś napiszę Wam o moim ostatnim wielkim rozczarowaniu.

Miesiąc temu kupiłam maskarę z mojej ulubionej firmy, uwielbiam mascarę Lash Architekt 3D - naprawdę śliczne długi rzęsy, piękne krycie, rzęsy są pogrubione i lśniące, a oko cudownie podkreślone.

Pomyślałam sobie ze skoro ta jest taka fajna, to może 4D bedzie jeszcze lepsza!!!! ;;)


Zatem możecie sobie wyobrazić moje rozczarowanie po pierwszym użyciu.

Maskara ma szczoteczkę jaką lubię, śliczne opakowanie i generalnie wyglada na 5+.
Zachwyciłam się jej wyglądem, jak tylko ją ujrzałam w szafce L'Oreal.
Szczerze mówiąc przed zakupem kosmetyków zawsze staram się przeczytać recenzję na wizażu, ale tym razem mój zachwyt przeważył nad zdrowym rozsądkiem.





Teraz patrząc na posty wizażowe, okazuje się, że moje rozczarowanie to nie wyjątek link

A teraz moje doświadczenia - szczoteczka super, pięknie podkreśla rzęsy, są lśniące i mocno pogrubione, cóż z tego skoro po godzinie wszystko się kruszy i "spływa" nadajac mi wygląd smętnej pandy.
Do tego spływajacy tusz podkreśla zmarszczki mimiczne, których nota bene nie posiadam (no chyba że ich nie widzę, ale to raczej mało prawdopodobne)!
Więc dla mnie to potworne rozczarowanie. Ale nie załamuję się i szukam mojego KWC dalej!

Jestem ciekawa, jakie macie doświadczenia z tą maskarą. Może używacie maskary, którą możecie polecić? Z miłą chęcią poczytam i spróbuję waszych propozycji.


Pozdrawiam
Silca

wtorek, 8 maja 2012

Moje włosy - krótka historia

Kochani,
ponieważ pogoda nas obecnie nie rozpieszcza, po tygodniu ciepła i pięknego słońca mamy totalny nawrót zimna zatem pomyślałam, że zamiast nudzić się jak mops spróbuję Wam coś opisać, no i padło na "coś" o moich włosach.
Od dziecka (z bardzo krótkimi przerwami) mam długie włosy, w dzieciństwie była to długość do pupy, obecnie różnie bywa, ale po ostatnim poważnym cięciu, po którym nie miałam innego wyjścia tylko codziennie z rana prostować niesforne, krótkie kosmyki zdecydowałam, że będę włosy zapuszczać.
Jak się to skończy, no cóż sama nie wiem... ;).
Moje włosy są gęste, grube, lekko "poddatne" ( co zmienia się w sytuacji ich zbyt krótkiego przystrzyżenia - wtedo są po prostu kręconymi kędziorkami) i ogólnie obecnie w zadowalajacej kondycji.
Wcześniej nie było tak pięknie.
Ponieważ moje włosy z natury są kasztanowe, lecz niestety zimą nabierają uroczego "msiego" kolorku, jakieś parę lat temu pomyślałam sobie, żeby zrobić na nich balejaż. Z początku był on o dwa tony jaśniejszy od moich naturalnych włosów, ale potem "poszłam" w kierunku blondu.
I uwierzcie mi, to nie był dobry pomysł, a wręcz przeciwnie. Włosy z lekko kręconych zrobiły się sianowate i przesuszone do tego stopnia, że zaczęły się łamać i kruszyć, co uwierzcie mi, zaczęło mnie przerażać. Zupełnie nie mogłam sobie z nimi poradzić. Nic nie dawały moje "domowe" wysiłki, że nie wspomnę o profesionalnych zabiegach w przeróżnych "renomowanych" salonach kosmetyczno - fryzjerskich. Było coraz gorzej...
Więc nie miałam innego wyjścia jak zrezygnować z rozjaśniania i spróbować czegoś innego. Przez chwilę udało mi się przejść do prawie naturalnego koloru, ale to już nie był ten mój "pierwotny" kolor. Włosy były ciemniejsze, poza tym pojawiły się siwe niteczki, czego wcześniej przy balejażu nie było po prostu widać. Ostatecznie od ok. 2 lat maluję włosy regularnie co ok. 2 m-ce szmponem koloryzacyjnym Welli (www.wella.com/pl).


Ponieważ zależało mi na kolorze zbliżonym do naturalnego więc uzyskanie mieszanki o właściwym składzie wymaga umiejętności, których żałuję, ale nie posiadam, zatem troskę o moje włosy powierzam profesionalistom w Salonie Welli.

Tak wyglądają moje włosy po koloryzacji.




O stosowanych przeze mnie kosmetykach napiszę w następnym poście.

Życzę Wam miłego tygodnia

Pozdrawiam
Silca

PS. Przepraszam za jakoś zdjęcia, ale na razie "nie dorobiłam się" lepszego sprzętu ;)

Witajcie Kochani!

Witajcie, witajcie.... Od długiego już czasu przeglądam interesujące blogi dziewczyn i pomyślałam sobie, że może spróbować i Wam coś tu zamieścić. Może akurat moje doświadczenia z kosmetykami i nie tylko, moje zainteresowania i wiedza komuś się przydadzą i być może staną się dla Was właśnie inspiracją ;). Dlatego pozdrawiam serdecznie i zapraszam Was Kochani do czytania, czytania i jeszcze raz czytania. Proszę nie bądźcie zbyt surowi bo to moja pierwsza próbą więc jak to z próbami bywa różnie może się udać, ale ze swojej strony obiecuję, że dołożę wszelkich starań aby moje wiadomości były ciekawe, miłe dla oka, a przede wszystkim Wam pomocne. Zapraszam!